Po zeszłotygodniowym niepowodzeniu w Szanghaju w finale Pucharu Świata, gdzie zawodnik LŁKS Prefbet Śniadowo Łomża zajął 3. miejsce i tym samym po pięciu latach dominacji nie obronił tytułu, udowodnił, że Shanghai Tower był jedynie wypadkiem przy pracy i miał po prostu gorszy dzień. Łobodziński startował w finale VWC już pięciokrotnie, zajmując odpowiednio 3 razy 3 miejsca, raz był drugi i przed rokiem zszedł z trasy z powodów zdrowotnych. Lekkoatleta z Łomży pokazał klasę i jako pierwszy z bezpieczną przewaga zameldował się na setnym piętrze biurowca ICC.
- Jestem prze szczęśliwy. Odczarowałem ten budynek. Było to dla mnie bardzo ważne. Już myślałem, że nigdy tu nie wygram. Szczególnie, że rok temu zaliczyłem DNF, a tydzień temu dostałem baty w Szanghaju na finale PŚ. Udało mi się jednak poukładać wszystko w głowie i uwierzyć, że jestem dobrze przygotowany i mogę to zrobić. Nastawienie jest naprawdę istotne. Co do przebiegu samej rywalizacji to biegliśmy razem z Australijczykiem Markiem Bourne razem do 80 piętra, trochę się tasując. Ja prowadziłem do 40 piętra, następnie on do 80, gdzie go wyprzedziłem i zacząłem się oddalać. Poczuł, że dzisiaj ze mną nie wygra i odpuścił, tracąc do mnie sporo sekund na mecie – powiedział Łobodziński tuż po ukończonym biegu. Dodał, że ta wygrana jest dla niego bardziej istotna niż Puchar Świata 2018, którego w tym roku nie udało mu sie zdobyć.