Miłość i… pączki

Strona główna » Aktualności

Miłość i… pączki

Karnawał w łomżyńskiej Filharmonii zakończył się w atmosferze dobrej zabawy przy dźwiękach walców Straussów, operetkowych arii, musicalowych przebojów i muzyki ludowej w opracowaniu na skrzypce. Orkiestrę Filharmonii Kameralnej im. Witolda Lutosławskiego poprowadził dyrygent Maciej Żółtowski, zaś w roli solistów zaprezentowali się skrzypek Artur Banaszkiewicz i tenor Tomasz Garbarczyk. Jak na Tłusty Czwartek przystało nie zabrakło też pączków - wypieku Zakładu Piekarniczo – Cukierniczego K.J. Śledziewscy i J. Kalinowski, podanych w przerwie na stołach udekorowanych przez Annę Poleszuk.

Jednak zanim do tego doszło licznie zgromadzoną publiczność czekała inna uczta – o wymiarze duchowym. Pomimo tego, że w obsadzie koncertu doszło do zmiany z powodu nieoczekiwanej poważnej kontuzji tenora Iwo Orłowskiego poziom artystyczny wydarzenia na tym nie ucierpiał. Zastąpił go bowiem znany już w Łomży inny tenor, ceniony przez krytyków i słuchaczy Tomasz Garbarczyk. Równie popularny w naszym mieście jest wybitny skrzypek Artur Banaszkiewicz, dla którego był to już trzeci koncert w Łomży.
Nic dziwnego, że widzowie dopisali, a atmosfera na sali, pomimo panującej w najlepsze zimy, była od początki gorąca. Podgrzało ją jeszcze bardziej efektowne wykonanie przez Filharmonię Kameralną „Potpourri” – wiązanki najbardziej znanych tematów i arii - z operetki „Baron cygański” Johanna Straussa syna. Następnie Tomasz Garbarczyk po raz pierwszy zaprezentował skalę i możliwości swego głosu w arii „Twoim jest serce me”, pochodzącej z popularnej do dziś operetki „Kraina uśmiechu” Franza Lehára.

Jako kolejny na scenie pojawił się Artur Banaszkiewicz i w porywający sposób zagrał wiązankę popularnych przebojów  i tematów meksykańskich - „La Fiesta Mexicana”. Po raz pierwszy - ale nie ostatni tego wieczoru –skrzypek zaprezentował nie tylko wielkie umiejętności ale i skłonność do improwizacji. Ciepłe przyjęcie nowego utworu Banaszkiewicza spotęgował fakt, że wiele składających się nań tematów jest Polakom doskonale znanych z lat II wojny światowej. Niemiecki zakaz wykonywania polskiej muzyki obchodzono bowiem wtedy w ten sposób, że do zagranicznych melodii dopisywano polskie teksty. Dlatego chociażby wszyscy znają „Teraz jest wojna”, nie wiedząc, że muzyka tej zakazanej w czasie wojny piosenki pochodzi z dalekiego Meksyku.
Artur Banaszkiewicz od lat łączy z wielkim powodzeniem dwa światy: muzyki klasycznej i lżejszej, równie ambitnej, ale kierowanej do masowego, mniej wyrobionego odbiorcy.
- Jestem absolwentem moskiewskiego Konserwatorium im. P. Czajkowskiego i mam duży bagaż doświadczeń, mnóstwo przećwiczonych godzin, tylko i wyłącznie z muzyką klasyczną – podkreśla skrzypek. - Ale zawsze miałem pewną predylekcję do grania muzyki lżejszej. Polegała ona tym, że grałem dużo wirtuozowskich utworów, tym bardziej, że profesorowie chętnie proponowali mi ten repertuar. Sam też chętnie do niego sięgałem, bo miałem dużą łatwość techniczną i zawsze cieszyło mnie granie przed publicznością rzeczy takich, które były szczególnie owacyjnie przyjmowane. Dlatego powstała idea, żeby stworzyć taki program, nawet cykl programów, które byłyby kierowane do słuchacza o już wyrobionym guście, ale zawierałyby muzykę deserową, jak chociażby cała twórczość Paganiniego czy Wieniawskiego. Bo w ich czasach twórczość tych kompozytorów była właściwie na pograniczu muzyki popularnej i poważnej. I w takim kierunku zmierzam, ale cały czas staram się trzymać w swym repertuarze kilka koronnych dzieł typowo poważnych, ale – ku mojemu żalowi – nie ma na takie utwory zapotrzebowania. Dlatego teraz planuję napisanie – będę bodaj pierwszym skrzypkiem w Polsce po Wieniawskim – który napisze sobie sam koncert skrzypcowy. To będzie muzyka współczesna, bo oczywiście chcę iść z duchem czasu, ale będzie to muzyka komunikatywna, nie kierowana do ścisłego grona odbiorców, fascynujących się tylko muzyką nowoczesną. Chciałbym w nim nawiązać do muzyki bałkańskiej, żydowskiej a nawet tureckiej.

Po takiej dawce instrumentalnej wirtuozerii na najwyższym poziomie emocje nie opadły – Filharmonia Kameralna błyskotliwie wykonała „Barkarolę” Jacquesa Offenbacha z opery „Opowieści Hoffmanna” oraz żywiołowo zinterpretowała frywolnego „Can Cana” z operetki „Orfeusz w piekle” tegoż kompozytora.
Tomasz Garbarczyk  na kilka minut przerwał instrumentalne popisy liryczną pieśnią „Mamma”, autorstwa włoskiego kompozytora Cesare Andrea Bixio.
Pierwszą część koncertu zakończyła wiązanka popularnych tematów bałkańskich autorstwa niemieckiego, praktycznie nieznanego w Polsce  kompozytora, Jo Knumanna w opracowaniu Artura Banaszkiewicza – „Balkan” oraz  neapolitańska pieśń z XIX wieku Funiculì, Funiculà”  w interpretacji Tomasza Garbarczyka.
- Przyklejono mi już w Polsce łatkę, że jestem specjalistą od czardasza, muzyki inspirowanej folklorem bałkańskim czy żydowskim – opowiada Banaszkiewicz. - Dla wielu jestem takim ni to klasykiem, ni to muzykiem na poły klasycznym. Dlatego, gdy w przyszłości sięgnę ponownie po repertuar typowo klasyczny, nie wiem, czy mi się to uda z taką etykietką. Jestem wielkim fanem muzyki Jana Sebastiana Bacha, mam w swoim repertuarze praktycznie całą jego twórczość napisaną na skrzypce. Ale nie mam jej gdzie zagrać i to jest problem, bo na taką muzykę nie ma dużego zapotrzebowania. Jest też trend muzyki dawnej – gra się na historycznych instrumentach, tworzy tradycję historycznego wykonywania tej muzyki - gdzie  z moimi doświadczeniami romantycznymi też nie mogę sobie znaleźć miejsca. Bo jest specjalizacja: są specjalne szkoły, wykładowcy i wykonawcy, którzy grają tylko muzykę dawną. To jest zupełnie inny rodzaj grania – bez wibracji, inne ozdobniki. A ja jestem zwolennikiem tego, co było już w latach mojej młodości. Już wtedy istniały bowiem zespoły muzyki dawnej, zajmujące się wykonywaniem tej muzyki tak, jak ona mogłaby brzmieć za czasów ich twórców, bez naleciałości epoki romantyzmu. Dlatego dla mnie byłoby znakomicie, gdyby w konwencji wykonawczej istniały dwa nurty: grania tradycyjnego, np. sonat Bacha, ale jednocześnie by nie zanikał ten nurt nowocześniejszy. Bach to muzyka ponadczasowa i równie znakomicie brzmi na instrumentach dawnych jak i przetrawiony przez muzykę XX wieku, jak chociażby jazz. Mówi się nawet, że gdyby Bach żył w naszych czasach, z pewnością byłby jazzmanem. Miałby bowiem wielkie pole do improwizowania, z czego za życia słynął.

Po przerwie na pączki publiczność ze zdwojoną energią oklaskiwała wykonawców. Zwiewny walc „wiedeńskie cukierki” Jana Straussa w wykonaniu orkiestry Filharmonii był zaledwie wstępem do tego, co miało niebawem nastąpić. Kiedy Tomasz Garbarczyk  zaintonował pierwsze słowa „Ninon” – wielkiego przeboju Jana Kiepury, utworu Bronisława Kapera, pierwszego Polaka nagrodzonego Oscarem – salę ogarnęło istne szaleństwo. Był to dowód na to, że wielkie, ponadczasowe przeboje nigdy się nie starzeją i są doskonale znane kilku pokoleniom Polaków. Następnie tenor zaśpiewał liryczne „Parlami d’amore, Mariu” C.A. Bixio i sceną ponownie zawładnął Artur Banaszkiewicz.
Skrzypek wykonał kolejne utwory Jo Knumanna we własnym opracowaniu: „Rumänisch” i „Ungarisch”, czyli następne zbiory popularnych ludowych melodii rumuńskich i węgierskich.
Przedzieliła je Polka Johanna Straussa – „Elyen a Magyar” zagrana przez Filharmonię Kameralną im. Witolda Lutosławskiego.
W błyskotliwej wirtuozowskiej, na poły improwizowanej  partii skrzypiec Banaszkiewicza były słyszalne echa nie tylko jego klasycznych korzeni, ale także tego wszystkiego, co działo się w muzyce popularnej ostatnich kilkudziesięciu lat.
- Miałem kiedyś takie zapędy, żeby wejść w uliczkę muzyki popularnej – wyjaśnia wirtuoz. - Jest kilku skrzypków, którzy idą w takim kierunku, jak chociażby bardzo popularna swego czasu Vanessa Mae. Są znakomicie grający muzycy, z klasycznym wykształceniem,  grający pop. Jest to świetna sprawa, bo Vanessa Mae przybliżyła skrzypce osobom, które uważały je za instrument ludowy albo jakimiś bardzo nudnymi sonatami i symfoniami. Zwłaszcza dla młodych ludzi skrzypce to był taki temat tabu, którego było lepiej nie tykać. Muzycy wykształceni mogą kręcić nosami, że to jest poniżanie instrumentu, że są to rzeczy stosunkowo proste do zagrania. Ale uważam, że jest to kawał dobrej roboty, bo w świadomości wielu ludzi zaistniało, że  skrzypce mogą być instrumentem solowym także w muzyce rozrywkowej – tak, jak miało to miejsce chociażby przed wojną. Każda orkiestra taneczna miała szefa, którym był pierwszy skrzypek. Z czasem skrzypce zostały wyparte – najpierw przez saksofony, teraz przez instrumentarium elektroniczne. Ale widzę, nawet po programach rozrywkowych, kierowanych do młodego odbiorcy, że wraca trend brzmienia akustyczne. Takie instrumenty jak skrzypce czy akordeon znowu wracają do łask.

Tym razem w repertuarze Artura Banaszkiewicza zabrakło „Queen Rhapsody” – wiązanki przebojów gwiazdy ambitnego rocka, grupy Queen.
- Nie gram Queen już od kilku dobrych lat – mówi Banaszkiewicz. - Ale chciałem mieć w swoim repertuarze oprócz muzyki etnicznej czy inspirowanej folklorem także muzykę filmową czy rockową. To nie jest muzyka, którą interesowałem się w młodości, ale wiele rzeczy słyszałem, bo muzyka rockowa w latach 80. nie ominęła nikogo. Ale z zespołów, które były wtedy na topie wybrałem Queen jako zespół, który był mi szczególnie bliski, przede wszystkim z powodu wokalisty. Freddie Mercury był bardzo odkrywczy, był wielką indywidualnością. Nie pisał rzeczy szablonowych – większość hitów, które pochodzą z repertuaru Queen są jego autorstwa. W dodatku muzyka Queen – podobnie jak np. The Beatles – może istnieć znakomicie bez tekstu. Nie trzeba znać tekstu, sama warstwa muzyczna doskonale się broni.
Podobnie jest z kolejnym wykonanym w czwartkowy wieczór utworem. „Gdybym był bogaczem” z musicalu „Skrzypek na dachu” broni się równie dobrze zarówno w wersji instrumentalnej jak i wokalnej. Jednak w niemal aktorskiej interpretacji Tomasza Garbarczyka popularny przebój niebywale zyskał. Równie owacyjnie publiczność przyjęła formalnie ostatni utwór koncertu: parafrazę na temat „Havah Nagilah” w mistrzowskim opracowaniu Artura Banaszkiewicza.
- Skrzypce zawsze kojarzą się z muzyką folklorystyczną – podkreśla Banaszkiewicz. - Chociaż w Stanach Zjednoczonych przeciętnemu Amerykaninowi skrzypce kojarzą się dwojako: z country, czyli folklorem rodzimym i folklorem cygańskim, ewentualnie żydowskim. Dlatego mój pierwszy program „Wieczór w krainie czardasza” był związany z muzyką cygańską. Właściwie jest to stylizacja muzyki cygańskiej – nie gram tak, jak autentyczni Cyganie, nawet nie próbuję ich naśladować. Ich umiejętność gry na instrumencie jest podobna trochę do naszych górali – przechodzi z ojca na syna. Robią to znakomicie, w bardzo ujmujący sposób, ale nie tworzą, zapas tych improwizacji czy ornamentów jest dość ograniczony. Dlatego gram muzykę inspirowaną folklorem cygańskim, czyli bliżej mi do skrzypków takich jak Sarasate – będącego Cyganem z pochodzenia – którzy wykorzystywali folklor, czy do Brahmsa, zakochanego w folkorze czy Liszta, który był z pochodzenia Węgrem. Przefiltrowane przez XIX wieczną manierę wirtuozowską daje to impuls do pójścia tą drogą – nie naśladownictwa.

Bez bisów nie mogło się obyć - koncert zakończył rytmiczny ognisty „Czardasz” – popisowy utwór w repertuarze poznańskiego skrzypka.
- Zawsze czuję się zaszczycony, kiedy dostaję tu zaproszenie i cieszę się, że już po raz trzeci pan dyrektor Zarzycki o mnie pamiętał – podsumowuje Artur Banaszkiewicz. Dojazd jest tu naprawdę trudny, bo kolej nie dojeżdża - a ja podróżuję albo samolotami, albo koleją – ale dotarłem szczęśliwie autobusem. To wielka przyjemność tu występować!
Artysta cieszy się również, że koncerty tego typu mogą pozytywnie wpłynąć na zainteresowanie szerszej publiczności muzyką klasyczną w pełnym znaczeniu tego słowa:
- Często byłem zapraszany  na koncerty przez znakomitego pianistę, improwizatora i showmana, mego kolegę Waldemara Malickiego. I właśnie on, czy grupa MoCarta to jest taki pierwszy etap. Widz, który stronił od filharmonii, muzyki poważnej zaczyna widzieć, że to nie są takie straszne rzeczy, że można tu czegoś fajnego posłuchać. Ja jestem już kolejnym etapem. Trzeba już trochę znać literaturę skrzypcową i utwory, które przedstawiam – musicale, muzykę ludową czy etniczną. I wtedy, ktoś, kto przychodzi na mój koncert przechodzi drugi etap wtajemniczenia. Kolejny to będą już dzieła klasyków czy bardzo modny dzisiaj barok, a później symfonie Mahlera.


tekst: Wojciech Chamryk
zdjęcia: Elżbieta Piasecka - Chamryk

2012-02-22 10:26 Opublikował: Lukasz Czech

Urząd Miejski w Łomży

Stary Rynek 14; 18-400 Łomża
godziny pracy Urzędu:
poniedziałek - piątek 7:30 - 15:30
tel. 86 215 67 00
faks 86 216 45 56

Straż Miejska
ul. gen. W. Sikorskiego 176A
tel. 86 215 67 56 / 57 / 58

Konto UM do uiszczania opłat skarbowych

VeloBank S.A. nr
66 1560 0013 2294 6771 7000 0007


Copyright @ 2011 Urząd Miejski w Łomży!
Projekt i wykonanie SPEED